poniedziałek, 20 stycznia 2014

"Now is Good" Rozdział X

Rano czułam się fatalnie. Głowa mi pękała. Zrobiłam to co zwykle. Umyłam głowę po czym wyprostowałam włosy. Pomalowałam się mocniej niż zwykle. Cały czas słyszałam słowa Henrego, musiałam się skąpo ubrać. Gdy o tym myślałam aż mną trzęsło. Nie byłam jakąś dziwką. Już chciałam ubrać bardzo krótką sukienkę, jednak postanowiłam, że nie będę zgrywać kogoś, kim nie jestem. Nałożyłam jeansową koszulę bez rękawów i krótkie spodenki. Do tego postawiłam na arbuzowe Vansy. Tak ogarnięta wyszłam z domu. Kątem oka zobaczyłam zgon Lily leżącej na kanapie, nie miałam jednak czasu jej pomóc. Dzisiaj już nikt po mnie nie przyjechał. Przeszłam się spacerkiem i po półgodzinie byłam w szkole. Chodziłam w tą i z powrotem po dziedzińcu i czekałam na rozwój zdarzeń. Pierwszy podjechał Jack. Od razu do mnie podbiegł i pocałował.
- Sytuacja opanowana- uspokoił mnie
- Jak to? Co się wczoraj stało?
- Okazało się, że Bella i Henry uknuli plan. Tak na prawdę ona wczoraj nic nikomu nie wysłała, ogarnąłem to, gdy przypomniałem sobie, że jeszcze w wakacje zepsuł jej się aparat w komórce. Esencją planu miał być dzisiejszy dzień, ty jednak nie uwierzyłaś im i przyszłaś w normalnych ciuchach.- uśmiechnął się
- Co? Gdzie w tym logika? Ty też brałeś w tym udział?!- naskoczyłam na niego
- Nie, przysięgam. Dowiedziałem się o tym od Henrego, gdy był już na prawdę dobrze spity.- wytłumaczył
- To nie jest na moje nerwy- przytuliłam się do niego
- Pamiętaj, wczoraj nic się nie stało i jesteś moją dziewczyną.
- Oczywiście, ale czy da się tkwić w fikcyjnym związku?- pytałam bez przekonania
- A mamy jakiś wybór? Będzie dobrze. Musimy jednak być wiarygodni i nie dopuszczać do takich zdarzeń jak wczoraj.
- Masz rację, przepraszam. Może wyszlibyśmy gdzieś dzisiaj?- zapytałam
- Mam mecz, ale jeśli chcesz, to przyjdź pokibicować. Najlepiej weź ze sobą tą Lily, ona musi znaleźć sobie chłopaka. Louis też gra w drużynie i wydaje mi się, że mogliby być ze sobą.
- Dobry pomysł. Muszę już iść, zaraz mam chemię.- pożegnałam się i odeszłam
Na nieszczęście musiałam usiąść z Henrym. Był szczerze wkurzony, że nie ubrałam się według jego zaleceń. Miałam ogromną satysfakcję z jego zdenerwowania. Raz na jakiś czas uśmiechałam się o niego szyderczo. Temat był wyjątkowo trudny i chociaż jako tako łapałam chemię, to tego nie mogłam pojąć. Nie skupiłam się w ogóle na lekcji. Zamiast tego rozmyślałam o życiu. Nagle mnie olśniło. Chwyciłam kartkę z brudnopisu i zaczęłam tworzyć. Słowa nasuwały mi się same. Jeszcze nigdy pisanie piosenki nie szło mi tak prosto. Na tym spędziłam lekcję. Bardzo podobało mi się moje dzieło. Już wiedziałam jak to będzie brzmieć. Chciałam już się wyrwać ze szkoły i dorwać moją gitarę. Odkąd przyjechałam do Nowego Yorku jeszcze na niej nie grałam. W sumie w Londynie też jej nie tknęłam. Nie wiem dlaczego, chyba po prostu nie miałam czasu. Jakoś wytrzymałam do końca lekcji i pędem wróciłam do domu. Lily nadal leżała skacowana na sofie. Miałam to jednak gdzieś, pobiegłam do siebie i chwyciłam instrument. Piosenka nosiła tytuł "Now is Good" i poruszała moje wewnętrzne problemy, mówiła też o tym, że po mimo wszystko teraz jest dobrze. Moje brzdąkanie usłyszała współlokatorka i po chwili biła mi brawo. Byłam tak szczęśliwa, że rzuciłam się na nią i szczerze ją uściskałam. Bez słowa wyszłam z domu i skierowałam się na Times Square. Na cały głos śpiewałam moją piosenkę. Kręciłam się, tańczyłam. Ludzie patrzyli na mnie jak na idiotkę. Nie zwracałam na nich uwagi. Byłam jednak tak zakręcona, że wpadłam na jakiegoś chłopaka. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był Benjamin, moja pierwsza miłość, którą przeżyłam jeszcze w podstawówce. Potem graliśmy razem w zespole. On był klawiszowcem, a ja wokalistką.
- Benjamin? To na prawdę ty?- rzuciłam mu się na szyję
- Rose, nie mogę w to uwierzyć. Co ty tu robisz? Z tego co wiem miałaś być w Londynie.
- To długa historia, niezbyt mam ochotę ci ją opowiadać.- przyznałam szczerze
- Ok. Tutaj blisko jest taka przytulna kawiarenka. Może masz ochotę na Cappuccino?- zapytał
- Jasne. Musimy sobie bardzo dużo opowiedzieć.
Chłopak nie kłamał. Lokal na prawdę był blisko. Przegadaliśmy dwie godziny. Był tak samo czarujący jak dawniej. Jednak traktowałam to spotkanie, jakbym odnalazła brata, a nie chłopaka. Myślę, że on czuł to samo. Zaśpiewałam mu też piosenkę. Bardzo mu się spodobała. Cudownie nam się gadało. Umówiliśmy się, że odwiedzę go jutro po południu i wymieniliśmy się numerami. Zapamiętałam ten dzień. Rozpierało mnie szczęście. Gdy byłam już w drodze powrotnej uświadomiłam sobie, że dzisiaj miałam być na meczu koszykówki. Rozgrywka już się kończyła. Zanim bym dotarł byłoby już po wszystkim. Postanowiłam wydalić tę myśl z głowy i nadal się cieszyć. Szybko wbiegłam do mieszkania i zaniemówiłam. Powoli opadłam na fotel. Byłam wykończona. Najchętniej położyłabym się spać, ale najpierw zadzwoniłam do Lily, która zniknęła. Na początku nie odbierała, ale gdy wreszcie się dodzwoniłam była roztrzęsiona i poprosiła, żebym przyjechała na boisko, gdzie był ten cały mecz koszykówki. To było niedaleko, więc od razu wybiegłam i po dziesięciu minutach byłam na miejscu. Stała karetka i właśnie kogoś zabierali. Nie widziałam twarzy tego chłopaka, ale od tyłu wydawał się podobny do Jacka. Po chwili zlokalizowałam przyjaciółkę i od razu zaczęłam zadawać pytania:
- Czy to mój chłopak? Co mu się stało?
- Gdy robił wsad ktoś go potrącił od boku i on upadł, stracił przytomność, bo zachwiało nim i walnął z całym impetem głową.- odpowiedziała Lily
- Co mu jest?- dopytywałam
- Nie wiem, musimy jechać do szpitala.- rozporządziła
Nie mogłam w to uwierzyć. Byłyśmy w szpitalu po piętnastu minutach. Bardzo długo czekałyśmy w izbie przyjęć. Gdy w końcu ktoś łaskawie do nas podszedł, to tylko poinformował, że nie może nam udzielić żadnych informacji, bo nie jesteśmy z rodziny. Po chwili podeszła do nas jakaś kobieta. Okazało się, że to siostra Jacka. Gdy wytłumaczyłam jej, że się spotykamy powiedziała mi, jakich obrażeń doznał chłopak. Okazało się, że miał lekkie wstrząśnienie mózgu, złamaną rękę i liczne stłuczenia. Bardzo się o niego martwiłam. Nie darzyłam go jakąś wielką miłością, ale był moim bliskim kolegą, z którym miałam korzystny układ. Na szczęście bo jakimś czasie się wybudził i chciał ze mną pogadać. Od razu weszłam do sali w której przebywał.
- Jak się czujesz?- zapytałam
- Bywało lepiej- uśmiechnął się- ale chyba należy mi się jakaś rekompensata?- wskazał policzek
- Oczywiście- obdarowałam go pocałunkiem- bardzo cię boli?
- Szczerze mówiąc prawie nic nie czuję, nafaszerowali mnie mnóstwem leków przeciwbólowych i tylko tyle, że jestem lekko ospały.
- Już jestem spokojniejsza, jakby co, to dzwoń nawet w środku nocy.- spoważniałam
- Nie ma potrzeby. A tak właściwie, to dlaczego tu przyjechałaś? Przecież nic do mnie nie czujesz...
- Nie mów tak, przejęłam się, bo miałeś wypadek. Gdyby coś się stało na przykład Ethanowi to też bym go odwiedziła. A poza tym, niby tylko udajemy parę, ale myślisz, że jakbym nie czuła do ciebie kompletnie nic, to męczyłabym się w naciąganym związku? Podejrzewam, że chodziłabym z kimś innym.- zaśmiałam się
- Czyli coś tam do mnie czujesz?
- No jasne.- pocałowałam go- muszę już iść. Jutro po szkole też cię odwiedzę.- pożegnałam się i opuściłam szpital.
Tego dnia uświadomiłam sobie, że Jack jest dla mnie kimś ważnym. Nie wiem, co zrobiłabym, gdyby coś mu się stało. Ta cała sytuacja mnie przygnębiła. Gdy tylko wróciłam do mieszkania otworzyłam butelkę czerwonego wina i zaczęłam pić z gwinta. Weszłam na fejsa. Celine była dostępna. Napisała mi, że jest w szpitalu i nie wie, ile jeszcze pożyje. Prosiła, żebym wróciła, ale ja zignorowałam jej wiadomość. Rozumiem, tęskniła za mną, jednak pozwoliła mamie odebrać mi całe dotychczasowe życie. Jaki miałam wybór? I teraz co, miałabym tam wrócić? Do końca życia by mi to wypominali. To bardzo dziwne, ale najbardziej tęskniłam za moim byłym współlokatorem. Był dla mnie bardzo miły, ratował mnie z opresji i co najważniejsze mogłam mu zaufać. Bardzo długo się nad tym zastanawiałam, ale w końcu zdecydowałam się i zadzwoniłam do niego.
- Cześć Lou, tutaj Rose.- przywitałam się
- Rose, proszę cię, nie rozłączaj się.
- Nie mam zamiaru, ale tylko jeśli nikomu nie powiesz o tym, że dzwoniłam
- Dobrze. Tylko powiedz mi, gdzie jesteś?- dopytywał
- To nie jest ważne, ale mogę ci obiecać, że jestem szczęśliwa i mam spokojne życie. Muszę już kończyć. Jeszcze się odezwę, obiecuję- rozłączyłam się.
Ta krótka rozmowa bardzo mnie uszczęśliwiła. Po mimo wielu nerwów, które dzisiaj mi towarzyszyły udało mi się zasnąć...


No i mamy 10 rozdział ;D
Jak wam się podoba?
Chcecie, żeby rozdziały były takie,
czy krótsze, ale dodawane częściej?
Proszę, żebyście zostawili po sobie komentarz ;*

5 komentarzy:

  1. Świetny ! Czekam na następny i wole takie jak ten ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny tekst ! Masz ogromny talent, aż chce się więcej czytać ;)
    Poklikasz w baner Rosegal? ;>
    mylifeasania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały : ) Masz wielki talent , kocham to czytać ale dupek z tego Davea Haah ; p Naprawdę dodawaj częściej :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny blog ale za dużo nie ogarniam bo nie czytam odhttp://storyofherlife1.blogspot.com/ ?

    OdpowiedzUsuń
  5. dobrze opisujesz, dialogi świetnie pasują :3

    sarahandsugar.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń